Podróże 10 marca, 2024

Warsaw on Film

Moje pierwsze zdjęcie Mikiego. Kolejne zrobiłem dopiero w styczniu obecnego roku w Toruniu. No cóż… na prawdziwe gwiazdy trzeba czasem poczekać!

See them walking hand in hand
Across the bridge at midnight
Heads turning as the lights flashing out
Are so bright
And walk right out to the four line track
There’s a camera rolling on her back
On her back
And I sense a rhythm humming in a frenzy
All the way down her spine

Girls on film

Pomysł na ten wpis przyszedł do mnie wczoraj. Wiecie jak to jest: widzicie coś, mózg podsuwa skojarzenie z inną sytuacją albo przedmiotem, a potem ciąg myślowy dryfuje w totalnie nieodgadnione rejony… Spacerując rano po Białymstoku w celach zakupowych (z nową płytą Judas Priest w plecaku, oczywiście), spostrzegłem kilka mniejszych i większych murali, których dotąd nie zauważyłem. Oraz, oczywiście, naszą białostocką muralową dumę, czyli Dziewczynkę z konewką. Przypomniałem sobie, że mam jedno jej zdjęcie, zrobione jakoś w latach 2018/19 analogiem. A następnie, że z tego samego okresu mam sporo analogowych zdjęć z Warszawy. I jakoś tak (nomen omen) analogia tytułowa z piosenką z debiutanckiego albumu Duran Duran sama się nasunęła. Girls on Film – Warsaw on Film…

Z tamtego czasu (przyjmijmy: 2017-19) mam całkiem pokaźne zbiory uliczno-architektoniczne z trzech miast (i Monachium/Ga-Pa/Augsburga, ale Monachium zawsze liczy się u mnie osobno i poza jakimikolwiek klasyfikacjami): Białegostoku (a jakże…), Warszawy (co nie dziwi, skoro cały 2019 rok jeździłem do stolicy focić larpy) oraz Bydgoszczy. Z tego zaś – Białystok mam trochę cyfrowo, a trochę analogowo (bardziej chyba jednak analogowo); Warszawę – prawie wyłącznie analogowo; Bydgoszcz – tylko analogowo (byłem wówczas na szkoleniu fotograficznym, zaś cały wyjazd wypadł pomiędzy zostawieniem sprzętu oświetleniowego w Warszawie a larpem do obfocenia, stąd cyfrówkę miałem ciągle ze sobą, ale ulicznie pracowałem tylko Canonem T70). Dawno już chciałem to zebrać i jakoś tu opublikować. W zasadzie, to do nowego wpisu zbierałem się od paru tygodni, miałem zamiar odświeżyć jeden z ubiegłorocznych tekstów, ale… no jakoś się przybrać nie mogłem. Na szczęście, jak pokazuje praktyka, czasem warto dać się ponieść spontanicznym myślom. Nigdy nie wiadomo gdzie nas zaprowadzą… 😉

Tę serię zdjęć zrobiłem w interesujących okolicznościach na Kodaku T-Max 3200. W zasadzie, to… strzelałem na nim drugi raz. Na tej samej rolce. Za pierwszym razem licznik w Canonie T70 zaczął nabijać się do 39 klatek i strzelał dalej, ani myśląc zwijać filmu. Po czym – „zwinąłem” ręcznym przełącznikiem, co zajęło… sekundę. Uznałem więc, że albo film był źle założony i w ogóle go nie naświetliłem, więc można strzelać jeszcze raz, albo naświetlę go ponownie i otrzymam intrygujące podwójne ekspozycje. Poprawną okazała się odpowiedź A, stąd mam mocno szumiące, świąteczno-nocne kadry pachnące analogiem na kilometr…
W ramach eksperymentów pod hasłem „Teraz albo nigdy, wyjdzie albo nie, na przypale albo wcale”, podczas tego samego wyjazdu wystrzeliłem nie tylko potencjalnie już naświetlonego T-Maxa, ale też… przeterminowaną od kilkunastu lat rolkę Ilforda Delty 3200 otrzymaną od kolegi. Z tego filmu wyszło 1 (słownie: jedno) zdjęcie, widoczne powyżej. Pozostałe są w większości tak zadymione, że albo nic nie widać, albo widać, ale na tyle kiepsko, że nie nadaje się to do pokazywania publicznie.

Padło więc na Warszawę ery przed-pandemicznej. Zdjęcia powstały podczas szeregu wyjazdów podyktowanych zleceniami larpowymi (plus jedną sesją i jednym szkoleniem fotograficznym) w latach 2018/19, były zatem robione na boku, „przy okazji”. Na różnych filmach, różnymi obiektywami, w większości Canonem T70, niektóre młotkiem do gwoź… znaczy, eee, Zenitem ET. Większość z tych zdjęć była już wcześniej przeze mnie publikowana: na moim prywatnym Facebooku, na profilu Maciej Karwowski – Fotografia oraz połączonym z nim koncie na Instagramie. Jedynie w czarno-bieli, ponieważ analogowo fotografowałem wówczas niemal wyłącznie na czarno-białych filmach. Na dokładkę, w lutym 2018 zaliczyłem awarię komputera i wyparowała mi kolorowa obróbka zdjęć cyfrowych z grudnia 2017 (z wyjątkami), z którego to wyjazdu w efekcie zostały mi niemal wyłącznie monochromie (mam kolorowe JPGi ze starym znakiem wodnym oraz RAWy, ale nie było potem głowy, aby jeszcze raz to obrabiać). W efekcie, prawie całe moje warszawskie zbiory były czarno-białe. I chyba wpłynęło to trochę na moje postrzeganie tego miasta – jako szarego, burego i raczej przeze mnie nielubianego (co nie zmienia faktu, że fotografowałem je analogowo z wielką przyjemnością).

Zdjęcia tu widoczne stanowiły moje monochromatyczne spojrzenie na Warszawę przez prawie 3 lata – do czerwca 2022. Choć już rok wcześniej wybrałem się na dzień (za zleceniem), to dopiero wtedy zrobiłem sobie całodzienny spacer z aparatem. I większość zdjęć obrobiłem tylko w kolorze. Kolorowy street – coś u mnie do tej pory rzadko niespotykanego. U progu mojej małej podróżniczej eksplozji, w ramach której przywiozłem w ciągu 16 miesięcy kilka tysięcy zdjęć z różnych miast (i nie tylko), w Polsce i poza. A dwa tygodnie temu spędziłem w stolicy weekend i stwierdziłem, że zaczynam to miasto naprawdę lubić. Ale to już materiał na inną opowieść…

You may also like...